Strona:PL Oscar Wilde - Portret Dorjana Graya.djvu/189

Ta strona została skorygowana.

— Nie: opuszczam Anglję na sześć miesięcy. Chcę sobie wynająć pracownię w Paryżu i zamknąć się, aż nie wykończę wielkiego obrazu, który mię prześladuje. Ale nie o sobie chciałem z tobą mówić. Otóż jesteśmy przed twemi drzwiami. Wejdę na chwilę. Muszę ci coś powiedzieć.
— Bardzo mi będzie miło. Ale czy nie spóźnisz się do pociągu? — rzekł Dorjan Gray głosem znudzonym, wchodząc na stopnie i otwierając drzwi kluczem.
Światło lampy przedzierało się z trudem przez mgłę i Hallward spojrzał na zegarek. — Mam dość czasu, — odpowiedział. — Pociąg odchodzi o dwunastej piętnaście, a teraz jest punktualnie jedenasta. Właściwie kiedy się spotkaliśmy, szedłem do klubu, gdzie spodziewałem się zastać ciebie. Widzisz, że z pakunkami nie mam kłopotu, gdyż cięższe rzeczy wysłałem naprzód. Mam przy sobie tylko tę walizkę i z łatwością dojdę na dworzec w ciągu dwudziestu minut.
Dorjan spojrzał na niego z uśmiechem. — Tak podróżuje elegancki malarz! Walizka i palto! Wejdź, bo mgła wedrze się do domu. I nie mów o niczem poważnem. Nic nie jest dziś poważne. A przynajmniej nie powinno być.
Hallward potrząsnął głową, wchodząc, i ruszył za Dorjanem do bibljoteki. Jasny ogień z polan drzewnych palił się na otwartym kominku. Lampa była zapalona a na małym stoliku stało srebrne holenderskie wiadro do butelek z kilkoma syfonami wody sodowej i długiemi kieliszkami ze rzniętego szkła.
— Jak widzisz, służący twój przyjął mię wspaniale, Dorjanie. Przyniósł mi wszystko, czego potrzebowałem, nawet twoje najlepsze papierosy ze złotemi ustnikami. Bardzo gościnny chłopiec.