odpowiedzieć, musiałbym widzieć twoją duszę.
— Widzieć moją duszę! — szepnął Dorjan Gray, zrywając się z kanapy i blednąc z przerażenia.
— Tak, — odpowiedział Hallward poważnie i ze stłumionym smutkiem w głosie, — widzieć twoją duszę. Ale to może tylko Bóg.
Gorzki uśmiech szyderstwa przemknął po ustach młodzieńca. — Zobaczysz ją i ty, dziś jeszcze! — zawołał, chwytając ze stołu lampę. — Chodź: ona jest dziełem twoich rąk. Dlaczegóż nie miałbyś jej widzieć? Możesz potem opowiadać o niej światu, jeśli zechcesz. Nikt ci nie uwierzy. A gdyby ci uwierzono, kochanoby mię tem bardziej. Znam naszą epokę lepiej niż ty, choć gadasz o niej tak nudnie. Chodź, pokażę ci. Dość mówiłeś o nikczemności. Spojrzysz jej teraz twarzą w twarz.
Jakiś obłęd pychy był w każdem jego słowie. Z chłopięcą niecierpliwością tupał w podłogę. Odczuwał płomienną radość, że ktoś inny będzie teraz musiał dzielić jego tajemnicę i że będzie mógł człowieka, który namalował ten portret, przyczynę całej jego hańby, na resztę życia obarczyć ohydnem wspomnieniem tego, co uczynił.
— Tak, — ciągnął, podchodząc do niego i patrząc mu z mocą w oczy, — pokażę ci swoją duszę. Ujrzysz to, co jak sądzisz, Bóg tylko może widzieć.
Hallward cofnął się. — To bluźnierstwo, Dorjanie! — zawołał. — Czegoś podobnego nie powinieneś mówić. To straszne, a nie oznacza nic.
Strona:PL Oscar Wilde - Portret Dorjana Graya.djvu/195
Ta strona została skorygowana.