— Tak, jest piec gazowy, wykładany azbestem.
— Muszę iść do domu i przynieść sobie pewne rzeczy z laboratorjum.
— Nie, Alanie, nie możesz opuścić tego domu. Napisz na kartce, co ci potrzebne, mój służący pojedzie i przywiezie wszystko.
Campbell skreślił kilka wierszy, wytarł bibułą i zaadresował kopertę do swego asystenta. Dorjan wziął bilet i przeczytał go uważnie. Potem zadzwonił i podał list służącemu z poleceniem, aby wracał jak najszybciej i przywiózł wszystko z sobą.
Gdy drzwi hall’u zamknęły się, Campbell wzdrygnął się nerwowo, potem wstał i podszedł do kominka. Drżał jak w gorączce. Przez dwadzieścia drawie minut żaden z nich nie odezwał się. Mucha brzęczała głośno w pokoju, a tykanie zegara brzmiało jak uderzenia młota.
Gdy wybiła godzina pierwsza, Campbell odwrócił się i spojrzał na Dorjana Gray’a, którego oczy pełne były łez. W czystości i delikatności tej smutnej twarzy było coś, co go czyniło wściekłym. — Jesteś łotrem, nikczemnym łotrem! — mruknął.
— Cicho, Alanie: uratowałeś mi życie, — rzekł Dorjan.
— Twoje życie? Wielkie nieba! co to jest za życie! Spadałeś z nikczemności w nikczemność, aż doszedłeś do zbrodni. Jeśli czynię, co zamierzam uczynić, co zmuszasz mię uczynić, nie czynię tego ze względu na twoje życie.
— Ach, Alanie, — szepnął Dorjan z westchnieniem, — chciałbym, abyś czuł dla mnie tysiączną część tej litości, jaką ja czuję dla ciebie.
Strona:PL Oscar Wilde - Portret Dorjana Graya.djvu/219
Ta strona została skorygowana.