Strona:PL Oscar Wilde - Portret Dorjana Graya.djvu/220

Ta strona została przepisana.

Mówiąc to odwrócił się i spojrzał w stronę ogrodu. Campbell nie odpowiedział.
Po dziesięciu minutach zapukano do drzwi i wszedł służący, niosąc dużą mahoniową skrzynkę z chemikaljami, długą rolkę drutu stalowego i platynowego i dwie dziwnego kształtu klamry.
— Czy zostawić to tutaj, sir? — zapytał Campbella.
— Tak, — rzekł Dorjan. — I przykro mi bardzo, Franciszku, że mam dla ciebie jeszcze jedno polecenie. Jak się nazywa ten człowiek z Richmond, który dostarcza orchidee dla Selby?
— Harden, sir.
— A tak — Harden. Musisz pojechać zaraz do Richmond, zobaczyć się z Hardenem osobiście i powiedzieć mu, aby przysłał dwa razy więcej orchidej, niż zamówiłem, i jak najmniej białych. Właściwie wolałbym, aby wcale białych nie było. Dzień jest ładny, Franciszku, a Richmond to piękna miejscowość, gdyby nie to, nie fatygowałbym cię.
— To nic, sir. Kiedy mam wrócić?
Dorjan spojrzał na Campbella. — Jak długo potrwa twój eksperyment, Alanie? — rzekł spokojnym, obojętnym głosem. Obecność trzeciej osoby w pokoju zdawała mu się dodawać niezwykłej odwagi.
Campbell zmarszczył brwi i zagryzł wargi. — Około pięciu godzin, — odpowiedział.
— W takim razie masz czas wrócić o pół do ósmej, Franciszku. Albo czekaj: naszykuj mi wszystko do przebrania się. Możesz nie wracać na ten wieczór. Nie jem dziś w domu, nie będę cię więc potrzebował.