draperji. Słyszał jak Campbell wniósł ciężką skrzynię, narzędzia i wszystko inne, co potrzebne mu było do straszliwego dzieła. Ciekaw był, czy spotkał się on kiedy z Bazylim Hallwardem, a jeśli tak, co o sobie wzajemnie myśleli.
— Opuść mię teraz, — rzekł za nim twardy głos.
Odwrócił się i wybiegł z pokoju, spostrzegłszy jeszcze tylko, że trup przechylony był na krześle, a Campbell wpatrywał się w jego błyszczącą, żółtą twarz. Gdy zbiegał ze schodów, usłyszał zgrzyt przekręcanego klucza.
Było po siódmej, gdy Campbell powrócił do bibljoteki. Był blady, ale zupełnie spokojny. — Zrobiłem, czego żądałeś, — szepnął. — A teraz, żegnaj. Obyśmy się nigdy więcej nie spotkali.
— Uratowałeś mię od zguby, Alanie. Nie zapomnę tego nigdy, — rzekł Dorjan z prostotą.
Gdy Campbell wyszedł, Dorjan wbiegł nagórę. W pokoju czuć było silny zapach kwasu azotowego. Ale trupa, który siedział przy stole, nie było.
Strona:PL Oscar Wilde - Portret Dorjana Graya.djvu/222
Ta strona została przepisana.