Strona:PL Oscar Wilde - Portret Dorjana Graya.djvu/37

Ta strona została przepisana.

już na jego wargach, czas skradnie mu złotą barwę włosów. Życie, które miała stworzyć jego dusza, zniszczy mu ciało. Stanie się brzydki i odpychający i wstrętny.
Kiedy myślał o tem, ból przeszył go, jak nóż, i zadrżał wszystkiemi fibrami. Oczy jego pociemniały, przybierając barwę ametystu, przesłoniła je mgła łez. Miał uczucie, jakby dłoń lodowata legła na jego sercu.
— Nie podoba ci się? — zawołał Hallward, urażony nieco milczeniem Dorjana, gdyż nie rozumiał jego przyczyny.
— Naturalnie, że mu się podoba, — rzekł lord Henryk. — Komuby się ten obraz mógł nie podobać? Należy on do największych dzieł sztuki współczesnej. Daję za niego, ile zażądasz. Muszę posiadać ten portret.
— Nie należy do mnie, Harry.
— A do kogóż?
— Oczywiście do Dorjana, — rzekł malarz.
— On ma naprawdę szczęście.
— Jakie to smutne! — mruknął Dorjan Gray z wzrokiem ciągle jeszcze przykutym do własnego portretu. — Jakie smutne! Mam się stać stary, brzydki, odpychający. Ale ten portret zostanie wiecznie młody. Nigdy nie będzie starszy, niżeli dzisiejszego dnia czerwcowego... Gdybyż mogło być naodwrót! Gdybym ja pozostał wiecznie młodym, a obraz zestarzał się! Oddałbym za to wszystko — wszystko. Tak, niema nic w całym świecie, czegobym nie oddał! Duszębym za to ofiarował!
— Ciebieby taka zamiana nie uradowała, Bazyli, — zawołał lord Henryk ze śmiechem. — Linje twego obrazu zaostrzyłyby się nieco.