Strona:PL Oscar Wilde - Portret Dorjana Graya.djvu/50

Ta strona została skorygowana.

zakwitnąć mógł mały kwiatek... Jaki on był uroczy poprzedniego wieczora przy obiedzie, gdy z podnieceniem w oczach, z wargami rozchylonemi w trwożnej radości siedział naprzeciw niego w klubie, podczas gdy czerwony blask świec barwił budzący się cud jego twarzy. Mówić do niego było to grać na doskonałych skrzypcach. Reagował na każde dotknięcie i pociągnięcie smyczka... Coś strasznego, niewolącego było w usiłowaniu wywarcia na niego wpływu. Nie można było tego z niczem porównać. Przelewać własną duszę we wdzięczne naczynie i pozostawiać ją tam na chwilę; słyszeć własnego ducha, własne poglądy, odbrzmiewające jak echo i wzbogacone o melodję namiętności i młodości; własny temperament wnosić w innego człowieka, jakby to był delikatny fluid lub rzadki aromat: kryło się w tem źródło prawdziwej radości — może najwyższej radości, jaka pozostała jeszcze tak ograniczonej i trywjalnej epoce, jak nasza, epoce która w rozkoszach swych była brutalnie zmysłowa, w celach niska i nikczemna... Jakże dziwnym typem był ten chłopiec, którego przez osobliwy przypadek spotkał w pracowni Bazylego, albo raczej jak cudowny typ można było z niego uczynić. Posiadał wdzięk i niepokalaną czystość młodości i piękność, jaką widzimy tylko na marmurach greckich. Można było uczynić z niego wszystko. Można było uczynić z niego tytana lub błyskotkę. Jakie to smutne, że taka piękność musiała więdnąć!.. A Bazyli? Jak interesujący typ dla psychologa! Nowy styl w sztuce, nowy punkt widzenia życia, stworzony przez kogoś nieświadomie, li tylko swoją widzialną obecnością; milczący duch, zamieszkujący ciemny dwór i krążący niewidzialnie przez otwarte pola, a nagle ukazujący się bez lęku, jak dryjada,