Strona:PL Oscar Wilde - Portret Dorjana Graya.djvu/91

Ta strona została skorygowana.

marki podczas gry. Sybilla była przygnębiona. Nie umiała udzielić mu swej radości. Lekki uśmiech, wykwitający na ponurych wargach brata, był jedynem echem, jakie zdołała wywołać. Po pewnym czasie umilkła zupełnie. Nagle ujrzała na chwilę złote włosy i śmiejące się wargi, w otwartym powozie przyjechał Dorjan Gray z dwiema paniami.
Zerwała się. — To on! — zawołała.
— Kto? — zapytał Jim Vane.
— Uroczy Książę, — odpowiedziała, spoglądając za powozem.
Jim zerwał się i chwycił ją silnie za ramię. — Pokaż mi go. Kto to jest? Pokaż go. Muszę go widzieć! — zawołał; ale w tej chwili przemknęła czterokonna karoca księcia Berwick’a, a gdy droga znów była wolna, pierwszy powóz znikł już w parku.
— Odjechał, — szepnęła Sybilla ze smutkiem. — Chciałam, abyś go widział.
— I ja tego chciałem, bo jak Bóg na niebie, jeśli uczyni ci coś złego, zabiję go.
Spojrzała na niego przerażona. Jim powtórzył swe słowa. Przecięły one powietrze jak sztylet. Ludzie poczęli zwracać na nich uwagę. Jakaś dama, stojąca wpobliżu, zachichotała.
— Chodź, Jim, chodź, — szepnęła Sybilla. James szedł bezwolnie za przepychającą się przez tłum siostrą. Rad był, że powiedział jej to.
Gdy doszli do statui Achillesa, Sybilla odwróciła się. W oczach jej było współczucie, które wykwitło na ustach uśmiechem. Potrząsnąła ku niemu głową. — Głuptas jesteś, Jim, straszny głuptas; mruk poprostu, nic więcej. Jak możesz mówić takie straszne rzeczy? Nie wiesz sam, co mówisz. Jesteś poprostu zazdrosny i zły. Ach!