Strona:PL Oscar Wilde - Portret Dorjana Graya.djvu/93

Ta strona została przepisana.

czył pomiędzy nich. A jednak, gdy otoczyła szyję jego ramionami, gładząc palcami jego włosy, zmiękł i ucałował ją z prawdziwem uczuciem. Łzy błyszczały mu w oczach, gdy odchodził.
Matka czekała na niego na dole. Gdy wszedł, mruknęła coś o jego niepunktalności. Nie odpowiedział i zasiadł do skromnego posiłku. Muchy brzęczały dokoła stolu i łaziły po brudnym obrusie. Poprzez turkot dorożek i wrzawę omnibusów słyszał donośny głos, pochłaniający każdą minutę, jaka pozostawała mu jeszcze do odjazdu.
Po pewnym czasie odsunął talerz i ukrył twarz w dłoniach. Czuł, że ma prawo wiedzieć wszystko. Jeśli było tak, jak przypuszczał, należało mu o tem dawno powiedzieć. Matka patrzała na niego, skamieniała z lęku. Słowa padały mechanicznie z jej ust. Obracała w ręku podartą chusteczkę koronkową. Gdy wybiła szósta, James wstał i podszedł do drzwi. Potem odwrócił się i spojrzał na matkę. Oczy ich spotkały się. Jim ujrzał w oczach matki dzikie błaganie o litość. Doprowadziło go do wściekłości.
— Matko, chcę cię o coś zapytać, — rzekł. Oczy jej błądziły po pokoju. Nie odpowiedziała. — Powiedz mi prawdę. Mam prawo to wiedzieć. Czy byłaś żoną mego ojca?
Westchnęła ciężko. Było to westchnienie ulgi. Straszliwa chwila, chwila, której dzień i noc lękała się od tygodni i miesięcy, ta chwila nadeszła wreszcie, a jednak nie odczuwała lęku. Było nawet pewnego rodzaju rozczarowanie Brutalna bezpośredniość pytania wymagała bezpośredniej odpowiedzi. Sytuacja nie była zwolna przygotowana. Była nagła. Robiła wrażenie nieudanej próby.