Strona:PL Oscar Wilde - Portret Dorjana Graya.djvu/94

Ta strona została przepisana.

— Nie, — odpowiedziała, dziwiąc się twardej prostocie życia.
— W takim razie ojciec mój był łotrem! — zawołał chłopak, zaciskając pięści.
Potrząsnęła głową. — Wiem, że nie był wolny. Kochaliśmy się bardzo, Gdyby on żył jeszcze, troszczyłby się o nas niezawodnie. Nie oburzaj się na niego, synu. To był twój ojciec i gentleman. Miał bardzo wysokie stosunki.
Z ust Jima padło przekleństwo. — Nie troszczę się o siebie, — zawołał, — ale nie pozwól, aby Sybilla... To także gentleman, prawda, ten, co ją kocha? Zapewne ma także wysokie stosunki.
Na chwilę ogarnęło kobietę ohydne uczucie upokorzenia. Opuściła głowę. Drżącemi dłońmi ocierała oczy. — Sybilla ma matkę, — mruknęła, — ja jej nie miałam.
Chłopiec był wzruszony. Podszedł do matki, pochylił się i ucałował ją. — Żałuję bardzo, jeśli sprawiłem ci przykrość, pytając o ojca, — rzekł, — ale nie mogłem inaczej postąpić. Teraz muszę już pójść. Żegnaj. Nie zapominaj, że teraz masz jeszcze jedno dziecko tylko, i wierz mi, jeśli ten człowiek wyrządzi mojej siostrze krzywdę, dowiem się, kim on jest, odszukam go i zakłuję jak psa. Przysięgam ci to.
Przesadna wściekłość tej groźby, dziki ruch, który jej towarzyszył, szalone, melodramatyczne słowa, wszystko to wprawiło ją w umiłowany nastrój. To była jej atmosfera. Odetchnęła lżej i po raz pierwszy od wielu miesięcy spojrzała na syna ze szczerym podziwem. Chętnie przeciągnęłaby scenę na tym samym poziomie podniecenia. Ale on przerwał ją. Należało znieść kufry, pamiętać o pledach. Portjer wbiegał i wybiegał szybko