Szczególnie głośno i rozkazująco szczękał ceglastym dziobem jakiś obcy, zdaleka zapewne przybyły bocian, rozrosły i widocznie bardzo silny, gdyż inne z szacunkiem go słuchały.
Takie zebrania trwały przez cały tydzień.
Wreszcie nieznajomy bocian rozwinął skrzydła, zrobił kilka skoków i wzbił się w powietrze.
Cała czereda boćków natychmiast poszła za jego przykładem.
Wódz, zakreślając szerokie koła w powietrzu, podnosił się coraz wyżej, aż zniknął w nisko płynących, szarych chmurach.
Śladem jego poleciały i inne, nie patrząc na ziemię, gdzie wszystko: chałupy, kościołki, kwadraty pól i las stawały się coraz drobniejsze, a srebrna wstęga Bzury przypominała teraz cieniutką, białą nitkę.
Tylko dwa młode i słabe boćki nie wytrzymały długiego lotu i jęły się opuszczać na ziemię, klekocąc żałośnie.
Zranione niedawno skrzydło bolało Łobuza, uparł się jednak i wznosił się coraz wyżej.
Nie trwało to przecież długo.
Strona:PL Ossendowski - Daleka podróż boćka.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.