Poczuł nagle, że skrzydło mu drętwieje i za chwilę stanie się bezwładne.
Musiał się więc opuścić.
Dotarł ziemi i wylądował na łąkę, wlokąc za sobą bezsilnie zwisające skrzydło.
Przed wieczorem całe stado po skończonym locie zebrało się na łące.
Wódz podszedł do tych boćków, które nie wytrzymały próby i, bijąc je skrzydłami i dziobem, odpędził.
Spotkało to też i biedaka Łobuza.
Rodzice i bracia patrzyli na niego z miłością i współczuciem.
Nic jednak nie mogli zrobić w jego obronie.
Bociany musiały słuchać wodza.
Miał on prowadzić gromadę na niebezpieczną wyprawę.
Zrozumiał to, widać, nasz Łobuz, bo odszedł na bok i więcej już do bocianów się nie zbliżał.
Boćki to bardzo mądre ptaki, to też Łobuz tak sobie kombinował:
— Nie chcą mnie brać ze sobą, bo mam słabe skrzydło i będę im zawadą w locie. Gdzieś od północy idzie już zima. Bociany muszą wędrować za morze, daleko, daleko! E-e! Dam sobie radę bez nich!
Strona:PL Ossendowski - Daleka podróż boćka.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.