Śpieszyły się okropnie, jakgdyby się gdzieś paliło.
Łobuz leciał ponad tem gęgającem i kraczącem pierzastem bractwem.
Szeroko rozłożone skrzydła nie drgały mu nawet.
Lecz wiatr huczał i gwizdał pomiędzy piórami i grał w wachlarzu ogonowym.
Duży, wyciągnięty, z wyprężoną szyją i podwiniętemi nogami, leciał Łobuz z szybkością wiatru.
Dopędzał sznury dzikich gęsi i mijał je, płynąc nad niemi.
W jednej chwili prześcigał kraczące stadka zakłopotanych kaczek, przenosząc się pod obłokami.
Znajdywał tu silny i pomyślny dla siebie wiatr, szybko unoszący go ku gorącemu słońcu.
Pozatem czuł się na tej wysokości zupełnie bezpiecznym.
Przeczuwał, że ta ziemia, gdzie stała stodoła z jego gniazdem, gdzie biegał, dokazując z Żuczkiem, mały Staś, synek polskiego gospodarza wiejskiego, stała się teraz niebezpieczną.
Przekonał się o tem niebawem.
Strona:PL Ossendowski - Daleka podróż boćka.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.