Strona:PL Ossendowski - Daleka podróż boćka.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

Już zmierzch zapadać zaczynał, gdy nasz bociek przelatywał nad rozległą równiną.
Rosły tam szuwary, trzciny i drobne krzaczki, a liczne potoki i jeziorka połyskiwały czerwienią w świetle zorzy wieczornej.
Gęsi, trąbiąc głucho, krążyły nad bagnami, coraz bardziej zniżając swój lot.
Kaczki z łopotem skrzydeł mknęły ku zaroślom oczeretów.
Ptaki zamierzały opuścić się na bagniska, aby wypocząć przez noc i znaleźć pożywienie.
Kiedy już mijały niewysokie drzewa i krzaki, zaczajeni w nich myśliwi spotkali strzałami przelotnych gości.
Z przeraźliwem krakaniem padały ranne kaczki. Głucho i ciężko uderzały o ziemię ugodzone śmiertelnie dzikie gęsi.
Natychmiast powstał zgiełk i zamęt.
Trąbiąc, gęgając bezładnie i kracząc rozpaczliwie, miotało się w mętnym półmroku wystraszone ptactwo.
Gęsi odlatywały dalej, kaczki, rozproszone po całej okolicy, zapadały do najgęstszych sitowi, nawołując się trwożnie.