obejmująca całe niebo, bociek opuścił głowę i jął oglądać ziemię.
Jak okiem sięgnąć, roztaczały się dokoła łańcuchy gór.
Rzadkie wioski i oddzielne chatki kryły się wśród ich ciemnych, zalesionych fałd.
Łobuz podwinął skrzydła i natychmiast zaczął spadać ku ziemi, lecąc ku niej naukos, głową naprzód.
Z coraz większą czujnością wpatrywał się w krajobraz. Dostrzegł wreszcie samotną polanę. Otaczały ją gęste krzaki, a środkiem biegł potok.
Sterując umiejętnie i zmniejszając rozmach skrzydeł, długo krążył nad polaną, badając każdy kamień i najmniejszy krzaczek.
Nic niebezpiecznego nie spostrzegł ostrożny ptak.
Nie dowierzał teraz ziemi — od chwili, gdy opuścił łąkę nad Bzurą i swoje gniazdo na polskiej stodole.
Lecz tu panowała cisza i żadnej żywej istoty nie mógł dostrzec znużony bocian. Pragnął spoczynku i czuł dotkliwy głód.
Strona:PL Ossendowski - Daleka podróż boćka.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.