Bociek uderzył głową o żelazny pręt i, z trudem stąpając, bo go zamroczyło, ukrył się za latarnią.
O dalszym locie nie można było myśleć nawet.
Głodny i potłuczony stał ze smutnie zwieszonym dziobem i drzemał.
Nagle drgnął i podniósł głowę.
Przysiadł nieco, aby bez rozpędu móc zerwać się do lotu.
Słyszał wyraźnie odgłosy kroków człowieka, który szedł kamiennemi schodami i gwizdał głośno.
Niskie drzwiczki w ścianie latarni otwarły się powoli.
Na platformę wyszedł stary, kulawy latarnik.
Miał na głowie granatową czapkę ze złotą kotwicą.
Zatrzymał się i rozejrzał.
Ujrzawszy leżące ptactwo, znowu gwizdnął przeciągle.
— Co ta burza narobiła! — mruknął.
Pochylony oglądał ptaki.
Odłożył na bok trzy największe gęsi, a resztę sztuka po sztuce zaczął zrzucać do morza.
Obchodząc dokoła latarnię, zauważył boćka.
Strona:PL Ossendowski - Daleka podróż boćka.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.