Strona:PL Ossendowski - Daleka podróż boćka.djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.

Cały dzień tak żeglował w powietrzu nasz podróżnik z nad Bzury.
Już słońce zapadło do morza, a zmrok ogarniał wszystko, gdy bociek jął szczękać dziobem i syczeć coraz radośniej.
Wprost przed nim, tuż za żółtem pasmem piasków nadbrzeżnych, widniały ciemne góry.
Minął jednak kwadrans, a może i więcej, zanim wylądował.
Nie wiedział bociek, że dotarł już do Afryki.
Zato zrozumiał, że opuścił się w dogodnem miejscu.
Z wysokiego brzegu stoczyło się na piasek sporo ogromnych głazów.
Pośród nich można było zaczaić się z łatwością.
Na piasku i drobnym żwirze Łobuz odnalazł kilkanaście muszli i, rozbiwszy je, wydłubał i przełknął niezwykle smaczne mięczaki.
Na skałach, zwisających tuż nad morzem, bociek wykrył przyczepione do nich ostrygi.
Odrywał je dziobem, rozłupywał i łykał ten przysmak.