Strona:PL Ossendowski - Daleka podróż boćka.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

Miał na głowie biały turban — zawój płócienny.
Szeroki burnus powiewał nad nim, niby skrzydła ptaka.
Wkrótce miasteczka, wioski i stada znikły.
Jak okiem sięgnąć, ciągnęła się, biegnąc ku południowi, szaro-żółta pustynia.
Ludzie nazywają ją Saharą.
Łobuz przyglądał się jej z niepojętym strachem.
Nie wiedząc nic o Saharze, przeczuwał, że czai się w niej niebezpieczeństwo.
Tak też było istotnie.
Nieraz się zdarza, że mknie nad pustynią potężny wicher — „samum“.
Porywa on kupy piasku i zasypuje spotkanych wędrowców, wielbłądy i konie.
Bociek spostrzegł w oddali długi szereg naładowanych wielbłądów.
Była to „karawana“, wioząca towary i podróżnych.
Poganiacze wielbłądów, trzymając w ręku grube kije, szli przy zwierzętach.