Strona:PL Ossendowski - Daleka podróż boćka.djvu/60

Ta strona została przepisana.

a może — kto wie, co myślą ptaki — dziękował Bogu za Jego miłosierdzie i pomoc dla niego — młodego, samotnego bociana ze złamanem skrzydłem.
Uspokoiwszy się nieco, zaczął się oglądać dokoła.
Dżungla rosła o kilka kroków od grząskiego brzegu. Korzenie drzew wystawały z trzęsawiska i ciągnęły się ku wodzie.
Różnobarwne ptaki, dziwaczne nieraz, o grubych i niemal większych od całego ciała dziobach, siedziały na gałęziach, przyglądając się wędrownemu ptakowi.
Jakieś owoce zwisały z gałęzi drzew.
Wszędzie śmigały jaszczurki i węże, tak grube i tłuste, że bociek aż się oblizywał.
Tuż przy brzegu pluskały się ryby i wyskakiwały na czarne błoto.
Ociężale przewalały się zielone i czerwone żaby.
Nad wodą i krzakami fruwały pięknie zabarwione motyle, a od czasu do czasu z głuchym hukiem przelatywały duże bąki i żuki.
Na to wszystko spoglądało słońce.
Posyłało ono na ziemię swe jasne, gorące promienie.