Bociek, nie wiedząc tego, patrzał na słonie, które umieją świetnie posługiwać się trąbą.
Trąba słonia jest zarazem niezwykle czujnym nosem, ręką i pięścią zwierzęcia.
Słonie tymczasem doszły do jeziora i weszły do wody.
Zanurzywszy trąby w nurt, piły długo, chrapiąc i prychając.
Po chwili zaczęły zlewać sobie grzbiety, wyrzucając z trąb strugi wody, niby z sikawki.
Mruczały przytem i wymachiwały ogonami, mrużąc figlarne oczki.
Na ich widok z brzegu wpadło do wody kilka krokodyli.
Jeden z nich nieostrożnie zbliżył się do małego słonia, po szyję pogrążonego w wodzie.
Zauważyła to matka — stara słonica o ogromnych, żółtych kłach.
Ryknąwszy chrapliwie, zwinęła trąbę i grzmotnęła w kark zuchwałego gada, a potem w okamgnieniu porwała go za ogon i z rozmachem cisnęła wysoko w powietrze.
Krokodyl, koziołkując, upadł na brzeg i leżał oszołomiony.
Strona:PL Ossendowski - Daleka podróż boćka.djvu/85
Ta strona została skorygowana.