Boćkowi zdrętwiały nogi ze strachu, lecz nie czekał długo, skoczył z gałęzi i zawisnął na skrzydłach. Machnąwszy niemi, odleciał.
Wydał rozgłośny klekot, a posłyszawszy krzyk towarzyszki, poleciał ku niej.
Stała już na suchej gałęzi baobabu, zapatrzona w zapadające na zachodzie czerwone słońce.
Na dole, pomiędzy drzewami ciemno już było. Coś tam szeleściło w trawie.
Dzwoniły, cykały i zgrzytały owady.
Łobuz rozglądał się dokoła.
Na niższych gałęziach zanocowało stadko zielonych papug.
Gwarzyły sobie, kłóciły się i skarżyły, usadowiając się do snu.
Bocianica wkrótce usnęła, lecz bociek stał wyprostowany i patrzał na zachód, gdzie gasły czerwone, potem fiołkowe i szare błyski zorzy.
Jakoś nie mógł usnąć.
Czuł się ogromnie podniecony nieudanym napadem podstępnego węża.
Strona:PL Ossendowski - Daleka podróż boćka.djvu/87
Ta strona została skorygowana.