Obudziło je skrzeczenie i trwożne krzyki papużek.
Łobuz, opuściwszy głowę, nadsłuchiwał, nie rozumiejąc papuziej mowy, i wpatrywał się w krzaki i trawę, posrebrzone światłem księżyca.
Długo nie mógł zrozumieć powodu niepokoju zielonych ptasząt.
Pojął wszystko dopiero, gdy stadko kuropatw zerwało się z łopotem skrzydeł i, odleciawszy daleko, z przeraźliwym krzykiem zapadło się w dalekich krzakach.
Wnet potem z głuchym piskiem rozpierzchły się szaro-centkowane perliczki, zmykając w popłochu, a jedna z nich, rozpaczliwie bijąc skrzydłami, szamotała się w trawie.
Bociek, przechyliwszy głowę na bok, dojrzał małe, zwinne zwierzątko, o popielatem futerku w czarne plamy i o długim, pręgowanym ogonie.
Była to drapieżna mangusta.
Wpadła na perliczkę i, schwyciwszy ją za szyję, udusiła.
Długo patrzyły na nocnego bandytę zaniepokojone bociany, słyszały prychanie drapieżnika i chrzęst kości nieszczęśliwego ptaka.