Strona:PL Ossendowski - Daleka podróż boćka.djvu/94

Ta strona została skorygowana.

Dochodziło go cienkie kwilenie sępa, lecz nie mógł go spostrzec.
Rozwinąwszy skrzydła, jak mógł najszerzej, krążył Łobuz pod chmurami, poddawał się prądowi wiatru lub walczył z nim, lecąc mu na spotkanie.
Czuł moc swoją i radował się, że nic mu nie dolega.
W tej samej chwili posłyszał daleki, słaby klekot.
Poznał odrazu głos bocianicy.
Wołała żałośnie i trwożnie.
Nie wahając się i nie tracąc ani chwili, bocian zwinął skrzydła i, jak ciężki kamień, spadać zaczął, mknąc ku ziemi.
Dopiero nad dżunglą rozpuścił skrzydła i ogon i poderwał się wyżej, oglądając okolicę.
Nie zastał towarzyszki na zwykłem miejscu, pomknął więc nad Niger.
Klekot stawał się wyraźniejszy, lecz brzmiały w nim rozpacz, ból i przerażenie.
Nareszcie — żółte pasmo rzeki, czarny, błotnisty brzeg i krzaki!
To, co tu ujrzał Łobuz, zmusiło go obniżyć lot i ukośnym, błyskawicznym ruchem runąć wprost przed siebie.