— Poniesiemy clę na skrzydłach! — szepnęła boćkowa.
— Jak w samolocie, który każdego ranka przelatuje nad naszym domem? — spytała dziewczynka.
Ptak poważnie skinął głową.
Maniusia nie słuchała dłużej. Ubrała się szybko i przez okno wyskoczyła na podwórko.
Bociek poprowadził ją na łąkę, gdzie czekała na nich cała gromada.
Kilka bocianów, schwyciwszy Maniusię za sukienkę, wzbiło się do góry, a, gdy inne ustawiły się obok siebie, opuściły im ją na skrzydła i zaklekotały radośnie:
— Trzymaj się mocno, Maniusiu, i przyglądaj się ziemi, która jest piękna, bo na niej jest życie i radość!
Dziewczynka z ciekawością rozglądała się dokoła.
Klucz boćków leciał nad puszczą, wznosił się ponad góry, ciągnął z biegiem rzek, krążył nad zwierciadłami jezior i żegnał klekotem ciemne, zorane zagony pól.
Ptaki leciały i leciały, prawie nie poruszając skrzydłami.
Strona:PL Ossendowski - Drobnoludki.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.