Strona:PL Ossendowski - Rudy zbój.djvu/10

Ta strona została uwierzytelniona.

Tego dnia jednak nie mógł pojechać do dworu, gdyż musiał pilnować robotników na porębie. Lis, uwięziony w klatce, długo miotał się w niej, uderzając głową o pręty, drapiąc i gryząc deski. Zrozumiawszy, że wyrwać mu się nie uda, usiadł. Zadarłszy głowę, wydał przeciągły i żałosny skowyt, a potem zaczął wyć cienkim, rozpaczliwym głosem. Posłyszał go Jędrek, zerwał się z tapczanu i pobiegł do chlewka. W domu nikogo nie było. Ojciec poszedł do drwali, mama zaś popędziła krówki na łąkę. Chłopak usiadł na ziemi, przyglądał się wyjącemu więźniowi i słuchał. Lis urwał nagle, ostrożnie zbliżył się do prętów i długo wpatrywał się w chłopaka, mrużąc jarzące się, przebiegłe, a w tej chwili jak gdyby załzawione ślepie. Nie trwało to długo, bo znowu zadarł głowę i, prężąc szyję, zaczął skowytać i wyć jeszcze rozpaczliwiej.
I właśnie wtedy rozpoczęły się dziwy! Jędrek poczuł wielką żałość dla dzikiego, wolnego zwierza, zamkniętego w klatce. Po chwili wydało mu się, że rozumie wszystko, na co się skarży rudy lis.
— Chłopczyku, mały, dobry chłopczyku! — łkał jego skowyt. — Wiem, że możesz nienawidzieć mnie i cieszyć się, że twój tatuś schwytał mnie wreszcie… Wiem, bo twojej mamie zginęło kilka kur, dwie kaczki i ta tłusta, szara gęś. Była bardzo dobra i smakowała moim