siebie z wieczora zabitą wronę. Nazajutrz — liszka znów nie tknęła tłustych szczurów, przyniesionych przez chłopczyka. Jędrek zrozumiał, że nie potrzebowała już jego pomocy. Ucieszyło go to, więc wybrał się do lasu, w nadziei, że ujrzy ją. Nie omylił się. Idąc przez haszcze olszowe, spostrzegł dużego rudego lisa, za którym jeden po drugim sunęło pięć małych… Mignęły w wysokiej trawie prawie czerwonymi grzbietami i znikły w zaroślach. Po chwili na ścieżkę wyszedł stary lis z ciemnobrunatną kitą i stanął. Jędrek poznał liszkę i zatrzymał się przyglądając się jej. Patrzyli na siebie długo i przyjaźnie. Powróciwszy do domu, chłopczyk przyznał się rodzicom, że to on wypuścił lisa, który tak bardzo tęsknił do swoich dzieci, wytłumaczył, dlaczego prosił sąsiada o wrony, a mamę — o różne ochłapy, ale, gdy powiedział:
— Lis nie ruszy już naszego ptactwa, bo tak mi przyrzekł… — tatuś i mamusia zamachali nań rękami i śmiali się, że Jędrek plecie niedorzeczne bajki o jakiejś tam rozmowie swojej z rudym zbójem. Chłopak nie mógł im wytłumaczyć, jak to on i lis rozmawiali ze sobą od serca do serca.
Strona:PL Ossendowski - Rudy zbój.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.