Strona:PL Ossendowski - Rudy zbój.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale powiedzcie mi, moi mili przyjaciele, czyż to nie dziwy, że od tego czasu kury i kaczki pani Walentowej chodziły bezpiecznie po lesie i łące? Nigdy już nie tknął ich żaden lis, chociaż gajowy przysięgał, że sporo ich dyrda po lesie…
Tak! Są to dziwy, lecz przyjdzie czas, gdy człowiek zada sobie trud i pozna wreszcie szczekanie psa, miauczenie kota, wycie wilka i rzadko rozlegający się głos lisa. Wszystko wtedy stanie się zrozumiałym, a i te dziwy, jak tysiąc innych, prysną na zawsze.