żyła się mężowi i sąsiadkom z pobliskiej wioski, że „coś“ kradnie jej kury i kaczki, a dwa dni temu porwało największą, najlepiej utuczoną gęś. To „coś“ nie pozostawiało po sobie żadnych śladów. Mamusia Jędrka zastawiała pastki, gdyż myślała, że może to łasica czyni takie szkody. Zresztą sama temu nie bardzo wierzyła. Łasica mogłaby zagryźć kurę, a nawet gęś, ale żeby wywlec zdobycz z chlewka — gdzież znów?! Za małe to i za słabe zwierzątko.
— Nic innego, tylko — lis, ten rudy zbój pęta się w pobliżu, — powiedział pewnego razu gajowy.
— Od dawna o tem myślę, tylko że nie widzę podkopu pod ścianą chlewka — odpowiedziała stroskana pani Walentowa.
Wkrótce jednak wszystko się wyjaśniło. Tatuś Jędrka, prowadząc Chwyta na smyczy, przed świtem jeszcze szedł do lasu. Nagle pies począł mu się wyrywać, warczeć, aż zaciekawiony tym gajowy spuścił go z rzemyka. Chwyt pomknął do rumowisk, pozostałych po starej
Strona:PL Ossendowski - Rudy zbój.djvu/7
Ta strona została uwierzytelniona.