cegielni, zaczął tam węszyć, biegać w różnych kierunkach i poszczekiwać. Wreszcie znalazł jakiś dół, wskoczył na jego dno i zniknął pod ziemią. Gajowy zajrzał tam i spostrzegł podziemne przejście — czarne i zakopcone. Domyślił się, że był to kanał, który ciągnął się od pieca cegielni do komina. Spod ziemi dobiegało głuche ujadanie Chwyta. Idąc za głosem psa, pan Walenty doszedł do chlewka z drobiem Jędrkowej mamusi. Jakież było jego zdziwienie, gdy posłyszał w nim rozpaczliwe krzyki kur, gęganie gęsi i trwożne wrzaski kaczek, a w chwilę potem cienkie, do zgrzytu podobne szczekanie. Odrazu poznał głos lisa. Odsunąwszy rygiel, zajrzał do wnętrza. W chlewku, szczerząc kły i wymachując rudą kitą, miotał się lis. Gajowy w mig zrozumiał, że kanał dochodził do dołu, gdzie pani Walentowa przechowywała jarzyny w zimie. Wkrótce gajowy schwytał lisa siecią i zamknął go w drewnianej klatce z żelaznymi prętami, w której przed rokiem trzymał króliki.
— Ucieszy się dziedzic, gdy mu przywiozę tego rudego zbója! — myślał pan Walenty.
Strona:PL Ossendowski - Rudy zbój.djvu/8
Ta strona została uwierzytelniona.