kła. Błażka wywołali by byli z miasta, gdyby i on był za pas nóg niewziął. Teść musiał grzywny za oboje zapłacić; kapral pije odtąd za swój grosz. Bogu dzięki że pana Wójta po takiéj ciężkiéj pracy głowa nie bolała dłużéj, jak od pełni do nowiu.
Dwóch pijaków wybrało się z miasteczka do miasteczka na jarmark. Z miasteczka niewiem jakiego, do miasteczka niewiem jakiego, bliskiego a i dalekiego, jak do czasu. W wiosnę wyszedłszy o południu, stawało się o śródwieczerz, w jesieni, ledwo nazajutrz. Tak u nas wszystko szło za wiatrem, aż téż wszystko poszło z wiatrem. Działo się to za króla Sasa; szli sobie tedy z gęstą miną, hukali, gwizdali. Później po nich, z dalsza powędrował także ślusarz, nawiązawszy jak zwyczaj za Wisłą u pasa kilka rzędów kółek mosiężnych, do tego przez siebie przerzuciwszy postronek, na który był nadział różne żelazne rupiecia, kłódki, skóble, klucze, podkowy. Mieszczanie jak pierwsi wyszli w drogę, tak też pierwsi powinniby byli być na miejscu; ale wieśniak, któremu ani szumiało w głowie, ani ciężał grosz w kalecie, równym krokiem idąc, powoli ich dogonił. Przeciwnie ich zawsze coś zastanawiało. Tuż za miastem jeden zatoczył się w kałużę; drugi wydobywając go i sam ulgnął, gdy zaś ledwo wygramoliwszy się dostali się w czyste pole, wiatr któremuś zerwał kuczmę z głowy,