Strona:PL Ossoliński Józef Maksymilian - Wieczory badeńskie.djvu/024

Ta strona została przepisana.

popędził za wiatrem; chcąc podskoczyć brzdęknął, powstawał i brzdękał prawie bez końca; tymczasem towarzysz jego lulkę paląc, klnąc i świstając mitrężył; gdy szli, tak im niestatkowały nogi na tę i na owę stronę, że wymierzyli więcej staj w zygzak, niżeli było wprost. Na gościńcu też Żydkowie grzeczni zapraszali, a oni nie byli tak nieludzcy, iżby się wymawiali. Wszakże na ostatni grosz, nie mając już i grosza przy duszy, niemieli po co wstąpić i nie wstąpili, ale na małym pagórku tuż przy karczmie, pochyłym jak gdyby go dla wygody pijaków wysypano, siedli sobie. Stał naprzeciw straszliwy znak Magdeburgii: szubienica, na któréj onegdaj za nakazem dworskim, ławica miejska obiesiła trzech złodziejów, podług płci oliwkowatéj oczywiście Cyganów, przekonanych prawem, że w samo południe wsią przechodzili, że byli opasani powrozami, a w nocy z obory folwarcznej trzy krowy zginęły. Dwóch jeszcze wisiało, trzeciego wiatr był oberwał. Bawiło sławetnych pielgrzymów przypatrywać się, jak gdy wicher chybotał owemi, pląsy które wywijali na powietrzu, cień przy bladéj księżyca zorzy powtarzał na płaszczyźnie. Żegnają świat nogami mówił jeden; skaczą przysiudy, mówił drugi; obydwom serca dodawała gorzałka. Podstąpili pod szubienicę, nuż obiesiami na udry z wiatrem kołysać. Któryś przydeptał onego co się był urwał… łap za niego! postawili go na nogi oparłszy o sochę, wetknęli mu w gębę fajkę: stój zdrów! powiedzieli i odeszli. Jednemu, który skąpszą porcyą łyknął bohaterskiego trunku, wnet się cierpko stało; on zaś co się opoił męztwem, to przedrwiwał z tchórza, to wyzywał szubieniczników: nuże! nuże! chodźcie sam prędzéj! Alić właśnie od szubienicy głos odpowiedział: zaraz, zaraz. – Poszło i śmiałkowi po piętach… Nawarzyliśmy sobie piwa rzekł Piotr do Pawła, czyli Paweł