włożę na osobny lichtarz, — ale pani, czasby też już i pójść na Teatr.
Działy się i we Francyi cuda póki Francya była królestwem chrześcijańskiém. Alboż na cmentarzu ś. Medarda[1] wśród samego Paryża nie rzucali kul, którzy nie kuleli, a cóż dopiéro za Paryżem? Jednaż to tam była Częstochowa? W pewném miasteczku[2] pokazywano nieśmiertelną gromnicę, nazwaną tak, że się nigdy nieupalała. Tęż samą zwano i Krzysztofową, od imienia owego, który ją zjawił. Krzysztof rzemieślnik jakiś, któremu się przykrzyło w pocie czoła na chléb pracować, słyszał w kościele na kazaniu, że djabeł każdemu ktoby mu się zaprzedał chojnie na rękę dawał, ale to był nad wszystkie najgłówniejszy grzéch, w taki z nim frymark zachodzić. Ale leniuch puściwszy mimo uszu zbawienne przestrogi, rad był nauczyć się nowego zarobku. Woła djabła. Djabeł, czy że niebył w domu, czy zatrudniony gdzieindziéj, czy też po kupiecku Krzysztofa wytrzymując, niepospieszał z workiem. Po długiém jednak czekaniu, pod postacią niepoczesnej małpy, do jego chałupy zawitał. Czegóż chcecie odemnie Krzysztofie? spytał się — oddawna mnie wołacie. — Wielmożny! miłościwy panie, Krzysztof odpowiedział, słyszałem że wasza wielkość