Strona:PL Ossoliński Józef Maksymilian - Wieczory badeńskie.djvu/030

Ta strona została przepisana.

szafuje skarbami. Uczyńcie mnie też bogatym. — U nas, rzekł bies, nic darmo, zawsze piękne za nadobne, cóż wy mnie za to? Poskrobał się chłopek po czuprynie: Mościwy panie ledwieć tę jedne fachmanę mam na grzbiecie ubogi cieśla, i tę siekierczynę, z ktoréj się żywię. ― Nie frasuj się, pocieszył go djabeł, teraz właśnie myślę pałac budować; boć u nas niedawno zjawił się kunsztmistrz, który znalazł u was przyprawę, iżby budynki wśród ognia niegorzały. Trzydzieści lat mogę się bez cieśli obejść gotując materyały; przez ten czas podejmuje ci się dostawiać, czego tylko zapragniesz; będzie potrzeba ci pieniędzy, na pewne sięgniesz do kieszeni: po trzydziestu latach przyjdę sam zawołać cię na robotę. Wara, nie zawiedź mnie! ze mną nie żarty! Zgoda, zgoda! — Podali sobie ręce, Krzysztof podpisał cerograf krwią z serdecznego palca. Djabel skoknął przez komin. — Stało się!
U Krzysztofa na bakier czapka. Idzie z żoną na rynek. Postrzegła na jednéj jupkę kamlotową, takiej się jéj zachciało. Fuknął Krzysztof: nie do kamlotuś ty ani do jupki! Wstąpił do sklepu, kazał sobie pokazać kwiecistéj materyi na szubę damską. Szust do kieszeni, zapłacił. Podle dom najokazalszy, wchodzi, pyta czy na zbyciu? Od piérwszego słowa targu dobija, zaraz liczy, powraca do żony. Żona przypomina, że czas do domu. Bierze ja pod rękę, prowadzi w kamienicę pod którą stała. Otóż to nasz dom. Żona duma: szaleństwo to czyli drwiny; ale sługa za sługa witają ja Jejmością. Kareta poszóstna jedzie ulicą; Krzysztof woła: Bartłomieju! Wawrzeńcze! Janie! bież który szybszy, kup karetę, konie, stangreta i forysia na hurt! Ktoś w karécie siedział; za żart to biorąc grubo zaśpiewał i jedzie sobie precz. Bartłomiej goni za nim ledwo dźwigając potężny trzos złota. Jejmości się to podobało, nie-