dociekła atoli co się święciło. Jak się jéj przez noc pan Krzysztof wytłumaczył, niewiem. Nazajutrz wczasowała się aż południe minęło. Tylko co się obudziła, zawołała kawy. Wstawszy siadła przed zwierciadłem, kazała się nazywać mością panią, za ukłony odkiwała głową, jeździła na spacer. Co do Krzysztofa on tak nieskobuział od razu; wstał jak dawniéj skoro kur zapiał; miał i ten rozum, że pobiegł do księdza proboszcza z jałmużną; z tamtąd do księdza przeora, i tam też brząknął złotem. Djabeł chociaż widział, że go Krzysztof z majki zażywał, dotrzymywał jednak umowy. Owi prałaci, Krzysztofową pobożność pod niebiosa i w same nawet niebiosa wynosili. Nikt go też źle niesądził. Chodziło owszem po świecie, że mu jakiś anioł donosił trzosów; tak też w domu swoim był ludzki i każdemu rad, że dla własnego gardła i brzucha, jaki taki życzył, żeby się u niego nigdy pieniędzy nie przebrało.
Przez piętnaście lat Krzysztof w kieszeni na pewne łowił; przy końcu piętnastego roku trafiło się, że ochoczych gości, jeszcze po północy kieliszkiem bawił; a że wina w gąsiorze zabrakło, poszła klucznica do piwnicy, gdzie postrzegła jakaś poczwarę rozkraczoną na beczce, prawie jak na tuzie dzwonkowym bachus, która kazała jéj Krzysztofa wołać. Krzysztof zrozumiał co to była za kozera; nie spasował jednak, wziął papiery za pazuchę i ufał sobie, że czarném na białém, złemu duchowi wykole oczy. Szatan go zaraz zgóry przywitał: Stawam na terminie Krzysztofie, jeszcze tylko godzinę żyć macie. — Omyliła się wasza wielkość odpowiedział Krzysztof, oj i nie o mało! — Jakże to rachujesz? rzekł Belzebub. Krzysztof na to: piętnaście lat minęło, piętnaście zostaje. — Tobie się samemu bracie w głowie mąci, rozśmiał się zły duch, u nas luzem dni chodzą, luzem nocy; wasz dzień
Strona:PL Ossoliński Józef Maksymilian - Wieczory badeńskie.djvu/031
Ta strona została przepisana.