Strona:PL Ossoliński Józef Maksymilian - Wieczory badeńskie.djvu/093

Ta strona została przepisana.

Co djabli byli wydarli szyprowi, poszło było wszystko w Opatowie do kieszeni żydom. Aleć i państwu cudownie się szkoda nagrodziła, bo jejmeść powróciwszy raz z Opatowa, rozłożyła cały sklep towarów. »A zkadże to?« pytał się jéj Jegomość. »Ty sam wiesz,« odpowiedziała, żeś mi na to szeląga nie dał. Pan Bog mi to dał.« »Dobry pan Bóg!« westchnął jegomość; »bierze i daje! —



UMIERAJ JESZCZE RAZ,
JEŚLIĆ ŻYCIE KORCI!

A ty Stachu odważyłbyś się spać na cmentarzu? spytał się ojciec synka, dopiero na chłopaka wyrastającego, bajdurząc za stołem z dobrymi przyjaciołmi, jak oto my teraz o upiorach i strachach. Wszakże nie było tam bez kielicha; zaczém jaki taki junaczył, a damy jak zazwyczaj, obchodziły mężów, napominając by się niezapili, wystawiając cała okropność przyszłego bólu głowy i inne niemniéj smutne następstwa.
Jaś pani Podczaszyny, który się od tatki do mamy bykował, choć nie do niego niemówiono, rozbeczał się. O co ojciec rozgniewany świstnął na Stacha; chłopcze! masz szóstaka, biegaj po niego do kośnicy! — Cała na tém opierała się trudność, ktoby pierwéj na owém miejscu szóstak położył; ani obeszło się bez postrachu batogów, żeby