Strona:PL Ossoliński Józef Maksymilian - Wieczory badeńskie.djvu/096

Ta strona została przepisana.

dzieci upiorami straszyć, tak się wszystko odmieniło a z chłopów zostały baby.
Rozgadawszy się Rewizór, powiedział do tego historyjkę o strachu, którego się kiedyś za młodu nabrał; ale ponieważ się lękam, żebym nie wpadł w śmiertelny grzech, przeciwko potrójnéj dramatycznéj jedności, za co by mnie niejaki Świtkowski, pewno przez praszczęta bez miłosierdzia puścił, niech ta historya do jutra zaczeka.



POWIEM DZIŚ COM MIAŁ WCZORAJ NA JĘZYKU.

Ubóstwo szlachectwa nie traci, mówił wczoraj Gelnik. Ojciec mój, czego za swoje zgoda albo niepozwalam na sejmiku nie zarobił, tego nie miał. Spłodził też i mnie bratem Łatą. Nie było za co sługi trzymać, musiało się służyć. Zaciągnąłem się za pocztowego pod chorągiew; a żem był chłop silny, dziarski, i najbardziej żem czapkować umiał, wziął mnie Pan Namiestnik do swego boku: co większa, polubił mnie; zawszem musiał być przy nim, albo za nim. Osobliwszy to był człowiek. Po trzezwu baba by go pęcherzem wystraszyła, niech zaś mało nie wiele w pałkę nalał, nie dbał nic i na Archanioła, ani na stu djabłów. Raz mu się tak trafiło. Powrócił był późno w noc na kwaterę, gracko podchmielony. Rozebrałem go, położyłem na łóżko. Nim do stajni wyszedłem, już dobrze chrapał. Przez godzinę, mniéj albo wiecéj, chędożyłem konie; troje ich było. Potém zabierałem się do leżajska, aleć słyszę: puk z pistoletu; — po chwili słyszę takiż drugi raz. Zbiegło się co żywo ludzi pode drzwi, jak kto nadążył z pierwosnów: ów rozmamany, ów