Strona:PL Ossoliński Józef Maksymilian - Wieczory badeńskie.djvu/097

Ta strona została przepisana.

boso, ów o jednym bucie. Kaci nie prawda. Przypomniałem sobie, że tego wieczora, gdy Pan siedział za stołem pod wiechą, ze swoją Panią duszką, która się na niego cały czas kwasząc, szeptała drugim do ucha; pokręcał był wąsa i raz po raz czapki poprawiał, dopóki się Jejmość z czeredą nie wyniosła. Kazawszy potem dać sobie garniec miodu, pił na fantazyą pod nosem odgrażając. Taki był tego wieczora jak nigdy, bo przy rozbieraniu mało mi uszów i nosa nie oberwał. Dałbym był tedy gardło, że się kulą w łeb, na tamten świat wyprawił, — nawet rzekłem mu wieczny odpoczynek. Nikt téż pojąć niemógł, że na wrzawę, trzask i szturmowanie, ani się, chociażby téż jedném słowem; nieodezwał. Wyłamaliśmy drzwi.... wchodzimy... izba pełna kopcia i dymu... ani śladu Pana żywego. Dalibóg, już przysiągłbym był, że go djabli z duszą i z ciałem porwali.... Przetrząśliśmy wszystkie katy, nigdzie by też cienia jego. Nakoniec przyszło mi do głowy spojrzeć pod tarczan. Chwała Bogu! znalazła się zguba... Nie było na nim znać ni krwi, ni rany, ni sińca; cały jednak skośniał i leżał martwy jak trup a trup. Nie wystarczył gasiór wódki na trzeźwienie... nie obeszło się bez dołożenia kufaków i targańców; wyłupił nakoniec oczy, wszakże jeszcze długo potém nie można się było na nim i słowa dobadać. Tymczasem ktoś postrzegł w otwartém oknie ręcznik dwa razy przestrzelony, który się jeszcze tlił. Ha ha! dopierośmy byli w domu. Rzecz się miała tak: wyszumiawszy się trochę z wieczornego podchmielenia sobie, mój pan Namiestnik ocknął się był, spojrzał w okno nagle: tam ręcznik długi przy miganiu się księżyca zdał mu się olbrzymem w bieli; a gdy go wiatr podwiewał, przywidziało mu się, że ów olbrzym piął się oknem. Jak go znam, nie wątpię, że pewnie raz i drugi krzyknął werda! a za trze-