Strona:PL Ossoliński Józef Maksymilian - Wieczory badeńskie.djvu/099

Ta strona została przepisana.

Alią. Kędyś gorzej złe się rozgościło, bo aż połowę gromady wydusiwszy. Tam wściekły zaszarganiec, pędem wskoczywszy do karczmy, żyda za brodę wytargał, dając mu szczutkę w nos, że upadł, — padając umarł. Po rozstajnych drogach, po gościeńcach, po ścieżkach, przy borach, na górach, w wąwozach, tłukło się licho kupami. Spotkałli podróżny podróżnego, naprzód go się o to pytał, jeżeli gdzie nie widział się z upiorem. Wszyscy co do jednego, Bogu dziękowali, że ich złe przecie minęło, upewniając, że stronami było tego jak mrowia. W kilkunastu parafiach Plebani ruscy, w kilku łacińscy, kazali mogiły rozkopywać nieboszczykom, i łby im na gorącym prawie ucinali, serca kołami przebijali. Jucha upiora, drożéj się szynkowała, niżeli przepalana gorzałka. Proszek szedł wyższą ceną nawet nad sól oczkowatą; trzeba albowiem wiedzieć, że podług doświadczeń które zebrał Kalmet, pomocniejsze są te dwa lekarstwa na zarazę od upiorów, niż ocet czterech złodziei na morową[1].

Pewny szlachcic, pod te niebespieczną dobę powracał z Trębowli z sądów, gdzie téż podobno i nie bardzo sumiennie liznął był krzyżyka, i spiesząc się na niedzielę do domu, przywieść żonie o wygranéj sprawie wesołą nowinę, zarwał nocy. Kiedy wjeżdżał w parowisty wawóz już tak rozćmiło, choć się księżyc bielił, że pierwéj niż kogo postrzedz, przyszłoby głowę o głowę roztracić; koń szedł szłapią noga za nogą. Jedną razą, jakiś djabeł pędem sunąwszy za kulbakę, oburącz szlachcica za szyję objął. Skostniał szlachcic, poczuwszy na karku zimne jak lód ręce; wnet omdlał, oparzony spiekłém ziewnieniem. Księżyca zwodniczy promyk ukazywał mu po boku cień olbrzymiéj postaci, z utrapioném obliczem, pojeżoną czu-

  1. W samej rzeczy przepisuje ją ten uczony; ale od naszego biskupa Załuskiego zbałamucony został w swojém: Traite des Vampirs.