Strona:PL Ostatnie dni świata (zbiór).pdf/55

Ta strona została przepisana.

gicznemi formułami. Kto znał owe formuły, mógł wywoływać burze i grzmoty, tępić epidemje, budować zadziwiająco skomplikowane mechanizmy i wykonywać rzeczy, bardziej niezwykłe i tajemnicze, aniżeli cuda w świątyni Ozyrysa i sztuki fakirów na placu Wiary.
W obserwatorium przyjął mię młodszy dozorca Hokkey, — astronom sześćdziesiątego czwartego stopnia, mający prawo nosić różowy płaszcz. Budzące podziw instrumenty stały niezrozumiałe i zapomniane na mocnych, marmurowych piedestałach. Niektóre z nich były połamane, a w dalszych kątach sali rury, dźwignie i gwinty wyglądały, jak las, powalony przez burzę. Wśród instrumentów tych, Hokkey w swoim różowym płaszczu, wlokącym się po zakurzonej posadzce, wydawał się niesłychanie mały i nędzny. Zdawało się, jakby zgubił drogę wśród tych rur, miedzianych dysków i kamiennych piedestałów, podobnych do sarkofagów.
— Nigdy pan jeszcze nie był u nas? — zapytał Hokkey. — Jest tu na co popatrzeć. Wszystkie te instrumenty, — z wyjątkiem połamanych, oczywiście, — gromadzą fakty! tysiące, miljony faktów! zapisują je na wstęgach i same nakręcają wstęgi na wałki, które składamy do piwnic pod wzgórzem, gdzie stoi obserwatorium. Przed szklanem ich okiem nie ukryje się najdrobniejsza choćby zmiana w świetle najbardziej nawet oddalonej gwiazdy; z najściślejszą dokładnością określają one chemiczny skład mglistych mas, rozrzu-