Strona:PL Ostatnie dni świata (zbiór).pdf/70

Ta strona została przepisana.

— I tak nigdy tu już nie wrócisz, — powiedział.
Z głębokim żalem spojrzałem na pokój, w którym moje stare rzeczy niejako upodobniły się do mnie.
— Prędzej, — naglił artysta. — Pójdziemy na plac Królewski; tam jest najbezpieczniej, chociaż mnóstwo ludzi ucieka w dzielnicę Wiary i za miasto.
Ulice były zatłoczone. Czerń płynęła do środka miasta, niektórzy biegli znów w przeciwną stronę, do mostu i Łuku pokoju.
Komety nie było widać, ale po niebie snuły się złociste smugi, schodzące się we wschodniej części widnokręgu.
Wszedłem do sklepu na rogu ulicy i kupiłem cygar.
Sklepikarz zażądał za dziesięć tyle, ile wczoraj jeszcze brał za setkę.
— Ślicznie będzie się palił pański towar, — powiedział Wayttman, zapalając cygaro.
— Jest zaasekurowany. Niechaj się pali.
Przeszedłszy przez dwie dzielnice, natknęliśmy się na rozbity aeroplan, śruby którego wciąż jeszcze się obracały. Na bruku stały kałuże krwi, a jakaś stara wiedźma zasypywała je piaskiem, który brała tuż, ze ścieku.
Naprzeciw, na murze naklejony był olbrzymi afisz, który — ze względu na historyczną jego doniosłość, — załączam do tych notat.