Strona:PL Ostatnie dni świata (zbiór).pdf/83

Ta strona została przepisana.

Szliśmy bez celu, ledwie rozróżniając zarysy ludzkich postaci, opuszczonych domów i pagórków, na których stał jeszcze gęstszy dym, chwiejąc się, jak zasłona, kołysana wiatrem. Było tak gorąco, że zdjąłem surdut i kamizelkę.
Wayttman skarżył się na ból głowy i mówił, że wszystkie przedmioty chwieją się i odrywają od ziemi, jakby podmywane przez burzliwy przypływ.
Opisawszy olbrzymie, dwudziesto, albo trzydziesto kilometrowe koło, znaleźliśmy się znowuż przed Heljopolisem i w tem samem prawie miejscu, z któregośmy wyszli.
Skutkiem zmęczenia i zatrucia się mgłą, straciłem możność jasnego zdawania sobie sprawy z tego, co się działo, pamiętam tylko, że czarne mury Heljopolisu wydały mi się zębatemi skałami, wyłaniającemi się z głębin bezdennego morza.
Nagle sznur wyprężył się, i upadłem na ziemię, boleśnie uderzając się w ramię o ostry kamień; powstawszy, zobaczyłem, że Wayttman ze skrwawioną głową siedzi na jakichś schodach.
Ktoś przeciął sznur, pochwycił mię za rękę i wepchnął do ciemnego korytarza.
Przez wysokie okna, zaopatrzone w mocną, żelazną kratę, ujrzałem wśród bałwanów mgły, jak dokoła Wayttmana w jednej chwili zgromadził się tłum ludzi.
Wyglądali, jak czarne kraby, kłębiące się przy trupie.
— Odejdź pan od okna, — usłyszałem za so-