I wiatry wymijają i spędzają chmury.
Lecz na wozie był ciężar za lekki, był taki,
Że go poczuć nie mogły Febowe rumaki.
Jako na morzu okręt niedoładowany
W różne strony wiatr miota i niosą bałwany,
Tak zwykłego ciężaru nie mając, wóz słońca,
Jakby próżny, to spada, to skacze bez końca.
Zmiarkowawszy to konie, nie pilnują śladu,
Schodzą z ubitej drogi i lecą bez ładu.
Drży Faeton i nie wie, dokąd cugle skłoni,
Nie zna drogi, i znając, nie strzymałby koni.
Wówczas Tryony, spiekłe skwarnemi upały,
Próżno w wzbronionem morzu zanurzyć się chciały
Wąż[1] najbliżej stojący lodowatej osi,
Rozmarzły, znowu jady wokoło roznosi,
Znowu pała wściekłością, choć był nieszkodliwy;
Tak ogień go rozjątrza. Boocie leniwy!
I ty na straszny widok powszechnej pożogi
Odstąpiłeś swych wozów i uciekłeś z trwogi.
Gdy już stanął Faeton najwyżej na niebie,
Widząc ziemię daleko, daleko od siebie,
Nagle kolana pod nim zadrżały, twarz zbladła,
Na wzrok, blaskiem rażony, pomroka zapadła,
Wolałby nigdy nie znać rumaków ojcowskich,
Ani się nie przyznawać do pochodzeń boskich
I jako syn Klimeny żyć w świecie nieznany.
A wtem pędzą z nim konie, jak wiatr rozhukany
Łódź niesie, gdy wędrowcy bez steru wśród nocy,
- ↑ Wąż — konstelacja między Wielkim i Małym Wozem (Niedźwiedzicą).