Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/059

Ta strona została przepisana.

Gdy do śpiącej Aglaury przyszła Zazdrość blada,
Pełni rozkaz, dłoń zimną do łona przykłada
I w pierś jej niespokojną ostre kolce wsuwa
I szkodliwą trucizną serce jej zatruwa,
I jad po całem ciele straszliwy rozdyma.
By zaś przyczynę smutku miała przed oczyma,
Siostrę przed nią maluje, jej związek szczęśliwy,
Złączonej z młodym bożkiem słodkiemi ogniwy,
A wszystko w przesadzonych obrazach jej kryśli.
Śpiącą jeszcze Aglaurę przykre jątrzą myśli;
Zazdrość, w nocy wszczepiona, i w dzień się odzywa,
Że w powolnem cierpieniu niknie nieszczęśliwa,
Jak przy niestałem słońcu topniejące lody;
Schnie, w szczęściu Hersy własnej dopatrując szkody,
Jak kiedy kto na ogień mokre wiązki ciska,
Te wolnym tlą się żarem, choć płomień nie błyska.
Już chce umrzeć, by tylko tych mąk się pozbawić,
Już postępki swej siostry przed ojcem wyjawić;
Wreszcie chcąc wejścia wzbronić, gdy zawiść nią włada,
Przed idącym Merkurym w samym progu siada.
Próżno błagał, pochlebstwy twardą miękczył duszę.
»Gdy nie odejdziesz — rzekła — ja stąd się nie ruszę«.
»Zgoda na to: niech ci się spełni słowo twoje« —
Rzekł bożek, trącił różdżką, otworzył podwoje.
Chce za nim biec Aglaura; gnuśność ociężała,
Obejmując jej członki, powstać jej nie dała.
Zaraz krew w żyłach skrzepła, zdrętwiały kolana
I ciało jej powlekła bladość, wprzód nieznana.
Jak rak nieuleczony w ciele się rozłazi
I zdrowe jeszcze członki swym jadem zarazi,
Tak zwolna zimno śmierci serce jej przenika