Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/064

Ta strona została przepisana.

Porusza go, a jątrząc skaleczone ciało,
Wyrwał drzewo; lecz ostrze w kościach pozostało.
Miotająca w nim wściekłość dodaje mu siły:
Wzdęła się gruba szyja nabrzmiałemi żyły;
Ziemię ryje łuskami, słychać głośno szczęki,
Zieje zatrutą pianą z piekielnej paszczęki
I rozsiewa w powietrze zaraźliwe tchnienie.
To raz w olbrzymie koło zatacza pierścienie,
To, jakby maszt najwyższy, wspina się w obłoki,
To w zapędzie, jak deszczem wezbrane potoki,
Spada z góry i piersią las przeciwny ściele.
Na krok cofnie się Kadmus, lwią łupieżą śmiele
Zastawia się i grotem przed zjuszonym wężem.
Wścieka się dziki potwór, mści się nad orężem,
Gryzie go i na ostrzu wyszczerbia swe zęby.
Tryska z paszczy posoka, już się broczą kłęby,
Już i zioła pokrywa jadowita skaza.
Lecz rana była błaha: smok końca żelaza
Z ostrożnością unika; giętka jego szyja
I wzrok rycerza zwodzi i oręż omija,
Aż mu Kadmus w paszczękę zadał cios niemylny
I po samą rękojeść utopił miecz silny
Wówczas, gdy smok przelękły poza dąb się śpieszył;
Tak miecz razem i drzewo i bok węża przeszył.
Jęknął dąb, a gdy ciężkie zachwiało nim brzemię,
Smokiem ugięty, runął z łoskotem na ziemię.
Wielkość zwyciężonego gdy zwycięsca zważa,
Nagle głos niewidomy duszę mu przeraża:
»Czego patrzysz na smoka przerażenia okiem,
Potomku Agenora: i ty będziesz smokiem!«
Słyszącemu te słowa znikła z serca radość,