Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/077

Ta strona została przepisana.

Wędki, sieci i wody w liczne ryby żyzne;
Tę jedyną po ojcu objąłem spuściznę.
Nie chcąc przez całe życie jednych skał pilnować,
Nauczyłem się sterem okrętu kierować,
Poznałem dżdżystą gwiazdę Olenijskiej kozy.
Tajgetę i Hyady i obadwa Wozy
I wiatry i dogodne nawom stanowisko.
Raz, gdy płynąc do Delos byłem Cei blisko,
Każę kotwicę majtkom zarzucać ochotnym
I z innymi na piasku wysiadam wilgotnym.
Noc przeszła; gdy dnia promień zabłysnął jaskrawy,
W świeżą wodę opatrzyć rozkazuję nawy.
Jedni idą do zdrojów; ja ze szczytu góry
Patrzę, co mi zwiastują i wiatry i chmury,
A wracając na okręt, towarzyszy wzywam.
Najpierwszy z nich Ofeltes zawołał; »Przybywam.«
Za nim inni w triumfie, jakby zdobycz, wiodą
Chłopczyka ozdobnego dziewiczą urodą;
Snem i winem zmożony za nimi się taczał,
Lecz go ubiór i postać i chód tak odznaczał
I coś w nim tak czarowną zajmowało siłą,
Żem widział, iż to dziecię śmiertelnem nie było.
Rzekłem do towarzyszy: »Czy nie miarkujecie?
Nie wiem, jakim, lecz pewnie bożkiem jest to dziecię.
Ktokolwiek jesteś, witaj, w pracy nas wspomagaj
I przebacz nieświadomym!« — »Ty za nas nie błagaj« —
Rzekł Dyktys najzwinniejszy, czy się piąć na żagle,
Czy gdy z wierzchołka masztu przyjdzie skoczyć nagle.
Libis i Melant, ładu na okręcie dusza,
I Epopej, co śpiewem w takt wiosła porusza,
I Alcymedon chwalą Dyktysa wyrazy;