Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/079

Ta strona została przepisana.

Prawie ze łzami mówi: »Nie w te chciałem strony
I nie ten brzeg, majtkowie, był mi upragniony.
Cóżem wam winien? Jakąż odniesiecie chwałę,
Gdy wszyscy oszukacie jedno dziecię małe?«
Płakał, lecz się litością serca nie uniosły,
Owszem, prędzej po morzu zamiatali wiosły.
Tu powiem rzecz prawdziwą choć do wiary trudną.
Niech ten bóg, który mową pogardza obłudną,
Skarci mię, jeśli zmyślam. W pędzie swego biegu
Stanął okręt, jak gdyby na piaszczystym brzegu.
Majtki żagle rozpuszczą, wiosłem biją żwawo,
Przez siły podwojone chcą sterować nawą;
W tem bluszcz wiosła okręca i w górę się wije,
Mnóstwem gron żagle zniża i maszt cały kryje.
Bakchus, mając koronę z winogron uwitą,
Macha dzidą, w liść winny dokoła okrytą;
Przy nim dziki ostrowidz i tygrys zażarty
I nigdy krwi niesyte zaległy lamparty.
Na ten widok czy trwogą, czy urokiem zdjęty,
Każdy z majtków w bezdenne rzuca się odmęty.
Pierwszy Medon kształt traci; na zmienionem ciele
Twarda łuska i giętkie wyrastają skrzele.
»W jakiż potwór się zmieniasz?« — Likabas zawołał;
Lecz zaledwie tych kilku słów domówić zdołał,
Twarz jego się rozszerza, a skóra twardnieje,
W koło połyskującą łuską się odzieje.
Libis, gdy chce wiosłami siec słone topiele,
Niknące jego dłonie zmieniają się w skrzele.
Drugi, gdy chce się zsunąć po skręconej linie,
Rąk nie ma, spada z góry i po morzu płynie,