Gęsta knieja otacza niezarosłe pole;
W to miejsce, gdy go zgubna przywiodła pokusa,
Gdy chciał śledzić tajemne obchody Bakchusa,
Pierwsza widzi go matka, pierwsza k’niemu bieży
I pierwsza tyrsem syna, szalona, uderzy.
— »Do mnie, o siostry! do mnie bywajcie!« — wykrzyka —
»Dzik niszczy nam winnice: uderzmy na dzika!«
Zbiegły się do niej wszystkie, gdy te słowa rzekła,
I za jednym się puszcza cała zgraja wściekła,
I na jednego razem Bakchantki napadły.
Już żałował swej winy, już drżący i zbladły;
— »Zaklinam cię — zawołał — na cień Akteona,
Katuj mię, Autonoe, ciotko ulubiona!«
Lecz co to za Akteon, Bakchantka już nie wie
I prawicę Penteja rwie w szalonym gniewie;
Druga ciotka rwie lewą. Już go ból przemagał;
Chciał wznieść pokorne ręce, by matkę przebłagał:
Rąk nie ma, martwy kadłub stoi przed Agawą.
Ona z wściekłym zapędem, z radosną postawą
I z włosem rozczochranym, zemsty niecierpliwa,
Wśród wycia głowę syna od karku odrywa.
»Cieszcie się, siostry — woła — już zwyciężyłyście«!
Nie tak nagle w jesieni powarzone liście
Mroźny wicher z drzew zdziera, jak wściekłość zuchwała
Nieszczęśliwego męża członki rozszarpała.
W Tebach odnosi skutek ta nauka gorzka:
Kadzidłem i ofiarą czczą nowego bożka.
Nie chcąc uznać Bakchusa Jowiszowym synem,
Własnym od świąt odwodzi Alcytoe czynem;