Na upadek jednego sprzysięgły się krocie
Wbrew wierze, gościnności, zasłudze i cnocie.
Dzieląc ojciec i matka żal nowej małżonki,
Jękami napełniają pałacu przedsionki;
Lecz je głuszy szczęk broni i jęk rannych ludzi.
Nawet bóstwa domowe krwią walczących brudzi
Dzika Bellona, wściekłe rozpalając boje.
Zuchwały Finej zbiera liczne roty swoje
I wpada na Perseja. Jak grad lecą groty,
Do skroni, twarzy, oka kierując swe loty.
Rycerz, o słup oparty, mając grzbiet warowny,
Walczy i zapęd zgrai wstrzymuje gwałtowny.
Wpadał Echemon z prawej, Molpej z lewej strony;
Lecz jak tygrys, gdy długim postem wygłodzony,
Słyszy dwóch stad ryczenie, sam sobą nie włada,
Nie wie, gdzie wpaść, a pragnie wpaść na oba stada;
Równa wątpliwość miota sercem Perseusza;
Mieczem naprzód Molpeja do ucieczki zmusza.
A tu grozi Echemon; lecz mu się nie szczęści:
Pałasz, o słup trącony, na dwie prysnął części,
A ostry koniec utkwił w szyi swego pana.
Nie jest jeszcze śmiertelną Echemona rana;
Wtem Persej przelękłemu, choć już ręce składał,
Swoją cylleńską[1] szablą ostatni cios zadał.
Widząc jednak, że męstwo ulegnie przemocy,
Krzyknie: »Muszę ja szukać u wroga pomocy;
Ale wy, przyjaciele, odwracajcie twarze!«
To rzekłszy, gdy Meduzę rycerzom pokaże,
- ↑ »Cylleńską« — tyle, co Merkurego, który się urodził na górze Cyllene w Arkadji; stąd metonimia.