Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/113

Ta strona została przepisana.

I zbóż matko! zaniechaj trudów i tęsknicy.
Wiernej i wdzięcznej tobie przestań ziemi szkodzić:
Nic nie winna, porwaniu nie mogła zagrodzić.
Nie za ojczyzną błagam: jak gość tu przychodzę.
Ojczyzną moją Piza, w Elidzie się rodzę
I tylko w Sykanji jak pielgrzymka staję;
Lecz ta ziemia nad wszystkie droższą mi jest kraje;
Tu mam domowe bogi, tu najmilej bawię.
Nową moją siedzibę zachowaj łaskawie!
Czemu z dawnej ojczyzny przez dalekie morze
Aż tu przyszłam, opowiem w sposobniejszej porze,
Gdy twoje znikną troski i smutek przeminie.
Mnie ziemia przejście daje; przez ciemne jaskinie
Tu wyszedłszy, spoglądam na odwykłe gwiazdy.
Gdy Styksem wśród podziemnej przepływałam jazdy,
Dojrzałam własnem okiem twojej Prozerpiny:
Jest smutną, lecz królową ponurej krainy,
Lecz błyszczącą w pieczarach najpierwszą koroną,
Lecz wszechmocną monarchy piekielnego żoną«.
Usłyszawszy te słowa, matka osłupiała,
Stała długo zdumiona, jakby niema skała.
Aż przyszedłszy do siebie, pośpiesza w niebiosy
I z zachmurzoną twarzą, z rozpierzchłemi włosy
Tak mówi do Jowisza: »Matka nieszczęśliwa
Za swoją krwią i twoją błagać cię przybywa.
Jam z łask wyszła, lecz ojca niech wzruszy dziecina:
Żem ją, biedna, zrodziła, to ma być jej wina?
Oto mi się znalazła wreszcie córka luba,
Jeśli, ach, znalezieniem zwie się pewna zguba,
Jeśli jest znalezieniem posłyszenie o niej!
Wziął: przebaczę, lecz niech jej powrotu nie broni,