Ezon sam tylko nie mógł dzielić syna chwały,
Bliski zgonu i długiem życiem ociężały.
Wtem rzekł Jazon; »Ty moje opiekuńcze bóstwo,
Żono! choć już od ciebie mam dobrodziejstw móstwo,
Choć przeszły wszelką wiarę, nowe uczyń, błagam;
Mnie lat ujmij, daj ojcu; wszak czego wymagam,
Twe czary mogą«. — Płakał. — Tknięta cnotą syna.
Opuszczonego ojca Medea wspomina;
Lecz tając swe uczucia, rzecze z uniesieniem:
»Z jak okrutnem się do mnie odzywasz życzeniem!
Jaż mam z ujmą lat twoich czyje dni przedłużyć?
Niech mię Hekate broni. Lecz chcę ci usłużyć,
Chcę dać więcej, niż pragniesz; jeśli w to ugodzę,
Sztuką, nie życiem twojem ja teścia odmłodzę,
Jeżeli się do śmiałych przedsięwzięć przyczyni
I wspomoże mię łaską trójkształtna bogini[1]«.
Trzech jeszcze brakło nocy, by swe rogi ścisnął
I pełny zeszedł księżyc. Wtem, gdy w kręgu błysnął
I spojrzał, okazały, na ziemskie postacie,
Wyszła Medea z domu w rozpasanej szacie[2];
Bosa, włosy rozpuści po nagiem ramieniu,
Idzie sama, bez sługi, wśród nocy, w milczeniu,
Sen błogi ukołysał zwierza, ptactwo, ludzi;
Najmniejszy nawet szelest uśpionych nie budzi.
Milczy liść nieruchomy, cicho spada rosa,
Świetnemi tylko gwiazdy iskrzą się niebiosa.
Trzykroć do nich Medea podnosi ramiona
Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/134
Ta strona została przepisana.